Jak smakuje mój American Dream?
- Ula Gorska
- 1 sie 2022
- 3 minut(y) czytania
American Dream to już bardzo zużyte powiedzenie, ale chyba każdy, kto po raz pierwszy wyrusza w podróż do tego odległego, owianego legendami kraju, ma nadzieję, że i jego w jakiś sposób ten amerykański sen nie ominie. Ze mną nie było inaczej, wsiadając do samolotu, miałam głowę pełną wyobrażeń, o tym co tu zastanę, jak będę się tutaj czuła. Chciałam zweryfikować, czy tysiące amerykańskich filmów, które obejrzałam w swoim życiu, pokazywały, chociaż ziarno prawdy.
Zaczęło się niepozornie, przez pierwsze dwa tygodnie ciężko było mi w ogóle uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Byłam pod wrażeniem, że ostatecznie (po 40 godzinach lotu iwielu miesiącach wyczekiwań) udało mi się tutaj dotrzeć, byłam też przytłoczona wszystkimi nowymi rzeczami i osobami. Próbowałam zrozumieć, że następne kilka tygodni spędzę w małej kabince w lesie, pośrodku Berkshire County, gdzieś w Massachusettes. Po tym czasie prawda w końcu do mnie dotarła, a mój amerykański sen zaczął być realnym doświadczeniem, życiem, którym wciąż żyje.
Siadając do pisania tego posta, wiedziałam, że nie będzie to łatwe zadanie. Moje wrażenia, moja własna wersja amerykańskiego snu, to głównie odczucia, ulotne chwile, których nie da się złapać, nawet zdjęcia nie oddadzą wszystkich emocji, które im towarzyszą. Wydaje mi się, że pierwszy raz poczułam, że jestem w Stanach podczas pierwszej wycieczki do Walmartu (amerykański odpowiednik naszej biedronki), zobaczyłam wtedy na własne oczy, jak wielkie mogą być produkty i jak inne są od naszych. Jednak najważniejsze w moim amerykańskim śnie, który spełnia się na moich oczach, są przeżycia takie, jak pierwsza gra w baseball w moim życiu. Mój pierwszy mecz w życiu, odbył się w nie byle jaki dzień, bo w amerykańskie święto niepodległości 4 lipca. Kilka tygodni później zdobyłam mój pierwszy punkt w baseball i do dzisiaj uznaje, to za jedno z moich największych osiągnięć w USA.

Moje amerykańskie wakacje to również imprezy w lesie i na plaży, kąpiele w jeziorze w środku nocy, pod rozgwieżdżonym niebem, na którym widać całą Drogę Mleczną. Krótkie wycieczki jeepem z otwartym dachem do pobliskich miasteczek, podczas których wiatr we włosach miesza się z grającymi z głośników Fleetwood Mac, Guns N’ Roses oraz Yazoo. W tych momentach czuję się, jakbym żyła w swoim własnym marzeniu, w moim własnym amerykańskim śnie, który staje się jawą. Moje problemy życia codziennego, które zostawiłam w Polsce, tutaj nie istnieją. Stany Zjednoczone też nie są miejscem idealnym do życia, wszyscy zdajemy sobie sprawę, z tego, że może to być miejsce niebezpieczne, w którym ludzie nie mają dostępu do państwowej opieki medycznej, bieda widoczna jest tutaj na każdym kroku, ale dla mnie w tej chwili, jest to miejsce wyśnione, wyczekane i już bardzo mocno przeze mnie ukochane.
Mówiąc o moim ukochanym miejscu, nie mam na myśli całych Stanów Zjednoczonych, tych nawet jeszcze nie miałam czasu zobaczyć. Mam na myśli mój camp, okręg Berkshire, w którym jestem. Życie naprawdę zaskakuje mnie, tym jak przypadkowe miejsce, na końcu świata, które można by było uznać za nigdzie, potrafi tak szybko zamienić się w dom, w miejsce, do którego chce się wracać, ale przede wszystkim, którego nie chce się opuszczać. Moja przygoda na campie nie dobiegła jeszcze końca, po kontrakcie mam też jeszcze kilka tygodni na zwiedzanie USA, ale już wiem, że po powrocie do domu będę zdruzgotana i będę tęsknić za tym co tutaj zostawię: za miejscem, za ludźmi, ale przede wszystkim za tą częścią mnie, która zostanie tutaj na zawsze, bo ta część mnie jest niesamowicie szczęśliwa. Brzmi to może melodramatycznie, ale głęboko wierzę w to, że wszędzie gdzie jedziemy, gdzie nawiązujemy przyjaźnie, zostawiamy część siebie oraz odkrywamy troszkę inną wersję siebie, w jakiś sposób zmienioną przez to, co przeżyliśmy.
Mam tylko nadzieje, że za rok tu wrócę i uda mi się odnaleźć wszystko, to co za sobą zostawię.
Commentaires