top of page

Słoneczne Los Angeles - miasto, które nie do końca nim jest

  • Ula Gorska
  • 3 sty 2023
  • 4 minut(y) czytania

Dużo czasu zajęło mi zebranie się do napisania tego posta, powodów jest kilka. Po pierwsze potrzebowałam czasu, żeby samej przeanalizować, to co zobaczyłam. Jak się potem okazało, sama nie dałam rady. Postanowiłam więc, że poszukam pomocy u osób mądrzejszych niż ja, a przede wszystkim u osób, które Los Angeles poznały dużo lepiej. Moje pięć dni spędzonych w Mieście Aniołów, to nic w porównaniu z latami, które spędziła tam moja ukochana Lana del Rey czy Red Hot Chili Peppers, w których to twórczości LA jest bytem ożywionym, który pochłania ofiary, jak najniebezpieczniejszy drapieżnik, ale równocześnie jest najmilszym kompanem i najczulszą kochanką.


Zachód Słońca Venice Beach

W podobny sposób Los Angeles przedstawione jest w reportażu Rosecrans Baldwin Los Angeles. Miasto-państwo w siedmiu lekcjach, w tym zbiorze wywiadów z mieszkańcami tego dziwnego tworu miejskiego oraz esejów amerykański dziennikarz podejmuje się bardzo trudnego zadania zdefiniowania, czym w ogóle jest samo Los Angeles. Stawia on tezę, że jest ono bardziej podobne do greckiego polis, czyli właśnie miasto-państwa niż do jakiegokolwiek innego miasta, które znamy ze współczesnego zachodniego świata. Już na samym początku swojej książki Baldwin informuje nas, że na miasto, które my nazywamy po prostu Los Angeles, składa się 88 mniejszych miejscowości. Baldwin przytacza słowa byłego szefa działu literackiego Los Angeles Times Davida L. Ulina, który o mieście pisał tak "Gdy mowa o LA, to sama myśl o uniwersalnej opowieści, która ogranie całość zjawiska, kompletnie rozmija się z ideą tego miejsca, które przecież rozprzestrzenia się i rozłazi niczym olbrzymia ameba" (Baldwin, 2022: 18). Dokładnie takie wrażenie, choć nigdy nie potrafiłabym sama go tak ując w słowa, wywarło na mnie Los Angeles przy pierwszym kontakcie. Już na lotnisku okazało się, że droga do naszego hotelu to jedyne 45 min uberem. Miasto nie pozostawiło nam innej opcji, jak tylko wynajęcie ubera i zapłacenie blisko 50$, ponieważ pokonanie tej samej trasy komunikacją miejską, która wbrew pogłoską istnieje, zajęłoby nam jedyne dwie godziny.

Z każdym spędzonym w Los Angeles dniem to uczucie rozległości i zmienności miasta tylko się pogłębiało. Wspinaczka na Hollywood Hills, żeby zobaczyć z bliska słynny napis reklamujący osiedle Hollywood, zajęła nam 2 godziny. Były to dwie długie godziny wędrówki z piekła rodem, po pustynnym krajobrazie, bez cienia i w świetle popołudniowego słońca. Z naszego hotelu, położonego w West Hollywood, w którym kiedyś zatrzymała się Marylin Monroe czy Jeams Dean, nad ocean przy małym ruchu jechało się trochę ponad godzinę. Jednak kiedy kolejnego dnia wybrałyśmy się do Venice Beach, aby obejrzeć zachód słońca nad Oceanem Spokojnym, spędziłyśmy w autobusie miejskim 2 godziny. Takie jest właśnie Los Angeles – ogromne. Każdy kto granice miasta przekracza z powietrza, może podziwiać bezkres tego miasto-państwa, które zdaje się nie kończyć, zajmując co raz to nowe doliny i pagórki horyzontu. Ten ogrom może przerażać, szczególnie nas Europejczyków, którzy jesteśmy przyzwyczajeni do umiarkowanych i zorganizowanych przestrzeni miejskich. W Los Angeles nic nie jest zorganizowane, to miasto to chaos, który każdy stara się nagiąć do swoich własnych potrzeb. Jednego dnia możecie opalać się na plaży Santa Monica z widokiem na wzgórza Malibu, aby wieczorem skończyć dzień, podziwiając zachód słońca ze wzgórza Griffith Park, mając przed sobą widok na ocean miasta, jakim jest LA.


Los Angeles jest inne, niby jest to miejsce, w którym kończy się nasza kultura zachodu, a jednak samo miasto nie do końca zdaje się przynależeć do wspomnianej kultury, ciężko byłoby znaleźć jakąkolwiek konkretną kulturę, do której miałoby ono jednoznacznie należeć. W LA nie znajdziemy dużo dzielnic, w których dominowałaby jedna etniczność, może poza Chinatown, ale nawet tam część sklepów prowadzona jest przez osoby arabskiego pochodzenia. W Nowym Jorku, czy Chicago, takie dzielnice to normalna część folkloru miasta, w Mieście Aniołów, jednak wszystko się miesza, można odnieść wrażenie, że wymieszało się już dawno temu, gdzieś u zarania istnienia tego szalonego miejsca. Wtedy to kultura meksykańska zderzyła się z europejską, ale zaraz po niej pojawiły się kultury azjatyckie, pierwsze pokolenia obywateli Stanów Zjednoczonych, którzy na spalonym słońcem zachodzie szukali Raju. Do dzisiaj do Los Angeles przybywają rocznie tysiące ludzi, którzy w LA widzą Ziemię Obiecaną. Baldwin w swoim reportażu nazywa Los Angeles miastem ekscentryków, miastem marzeń, miastem grabieży (Baldwin 2022: 16). Takie właśnie miasto zaprezentowało się naszym oczom. Gołym okiem widać bogactwo takich dzielnic jak Beverly Hills czy Hollywood Hills, ale równie łatwo na każdym kroku w Downtown zauważa się problem z bezdomnością i narkotykami. Według Baldwina w samym 2019 roku władzom okręgowym udało się zakwaterować dwadzieścia trzy tysiące osób nie posiadających dachu nad głową, ale nie jest to rozwiązanie całego, narastającego problemu, który ma już dzisiaj ponad sześćdziesiąt tysięcy twarzy (Baldwin 2022: 111).

Takie jest właśnie LA: zachwycające swoją przyrodą i niezłomnością, ale również przerażające swoją bezdusznością wobec żyć nie tylko ludzkich. Po mimo wrażenia bycia niedostępnym i momentami nieprzychylnym człowiekowi, Los Angeles po cichu zakradło się do mojego serca, z każdym dniem pobytu zagnieżdżając się tam co raz bardziej, tak jak miasto znajduje coraz to nowe doliny do zaludnienia. Jadąc autobusem przez to ogromne miasto-państwo od West Hollywood do Venice Beach ma się wrażenie przemierzenia całej Ameryki. Każda dzielnica reprezentuje inny etap rozwoju tego nigdy nie zatrzymującego się państwa. Lana del Rey w swoim poemacie skierowanym do Los Angeles tak je opisała "Miasto nie do końca obudzone, miasto nie do końca pogrążone we śnie/ miasto, które wciąż decyduje, jak dobre może być". * Takie właśnie jest LA.


LA z lotu ptaka


* tłumaczenie własne: Lana del Rey (2020) LA Who AM I to Love You?

Comments


bottom of page