Moja własna madrycka bajka
- Ula Gorska
- 3 kwi 2021
- 3 minut(y) czytania
Dawno, dawno temu w Świdnicy na Dolnym Śląsku mieszkała jedenastoletnia dziewczynka, która właśnie przekształcała się w fankę Wielkiego Realu Madryt, nałogowo słuchała Shakiry i oglądała meksykańską telenowelę dla nastolatków pt. Zbuntowani. Mniej więcej w tym czasie między jedną piosenką Shakiry a drugą jednym z jej największych marzeń stał się wyjazd do Madrytu. To marzenie od początku było bardzo sprecyzowane, dlatego też gdy w wieku lat trzynastu odwiedziła Katalonię, nie potrafiła się zadowolić tą namiastką Hiszpanii, która nawet w całości nie chce do Hiszpanii przynależeć. Dziewczynka marzyła więc dalej, a dorastając, zauważała, że świat miał co raz mniej granic a te, które wciąż istniały, zacierały się każdego dnia, dlatego była przekonana, że któregoś dnia Madryt także będzie w zasięgu jej ręki.
Nie przestawała więc śnić, a jej wytrwałość została wynagrodzona, gdy w wieku lat dziewiętnastu dotarła na reszcie do skrytego za siedmioma górami i siedmioma lasami Madrytu. Była to jej pierwsza podróż samolotem i pomimo ogromnego strachu przed tą latającą machiną, nie zlękła się i postawiła stopy na madryckiej ziemi. Tydzień spędzony w swoim wyśnionym królestwie nie rozczarował jej, wręcz przeciwnie wszystkie bajkowe cuda i Pałac Królewski, które przyszło jej tam oglądać, zaparły jej dech w piersi. I choć tydzień upłynął w oka mgnieniu, jak to zawsze bywa, gdy chcemy zatrzymać czas, ten ucieka nam szybciej niż zwykle. Dziewczynka, która teraz była już młodą kobietą, nie była jednak smutna, gdy opuszczała Madryt, bo głęboko w sercu czuła, że wróci jeszcze nie raz do swojego wymarzonego królestwa.
Tak też się stało, gdy w marcu powróciłam na swoje królewskie włości, by jeszcze raz objąć we władanie moje dziecinne marzenie. Pomimo tego, że tę małą dziewczynkę mogę już tylko przywoływać we wspomnieniach, to Madryt wciąż jest dla mnie magicznym miejscem. Nie stracił nic ze swojego majestatycznego, królewskiego uroku, który można poczuć spacerując nie tylko po Gran Vía (Głównej Ulicy), ale także gubiąc się w węższych uliczkach dzielnicy La Latina czy spacerując po Parku Retiro, który swoim majestatem przypomina warszawskie Łazienki Królewskie. To właśnie w Retiro spędziłam jedne z najszczęśliwszych chwil w Madrycie, pozwoliłam sobie, zagubić się wśród niekończących się parkowych uliczek, a potem zmęczona postanowiłam poopalać się na soczyście zielonej (już w marcu), wiosennej trawie. Tak samo wspaniale opala się nad jeziorkiem w parku Casa de Campo, który także ma królewskie pochodzenie, jak wiele wspaniałych miejsc, i to Madryt zawdzięcza wciąż panującej dynastii Burbonów.
Ta mała dziewczynka, która być może martwiła się kiedyś, że jej starsza wersja nie będzie w stanie odnaleźć w Madrycie całego jego uroku, może spać spokojnie. Jej starsza wersja wciąż potrafi się bawić, a w kulturalnie świadomym mieście takim, jak Madryt nie jest to trudne. Bawiłam się świetnie odwiedzając tak wspaniałe muzea jak: Prado, Thyssen-Bornemisza i Muzeum Sztuki Współczesnej Królowej Sofii. Bawiłam się jeszcze lepiej w kinie, do którego po miesiącach lockdownu tęskniłam tak samo, jak do silnego hiszpańskiego słońca, po kilku zimowych miesiącach. A najlepiej bawiłam się w IKONO, czyli miejscu specyficznym dla naszych nowych, instagramowych czasów: ni to galeria sztuki, ni to plac zabaw dla dużych dzieci, które chcą sobie zrobić nieoczywiste zdjęcia.
Spacerując po ulicach Madrytu, jeżdżąc metrem czy opalając się, byłam cały czas pozornie sama, jednak tylko pozornie, bowiem towarzyszyła mi ta młodsza wersja mnie, która w Madrycie przebudziła się na nowo. Nie mogłam opędzić się od jej obecności, co tylko sprawiło, że jeszcze bardziej doceniłam fakt, że moje stare przeczucie się ziściło i, że znowu dane mi było być w Madrycie. Myślałam sobie jakie to niesamowite i wspaniałe, że naprawdę mogę przeżyć jedno z moich największych marzeń i to ponownie. Od dawna nie czułam się tak świadoma tego, jak wspaniałe mam życie i jak wdzięczna mogę się czuć w stosunku do wszechświata za to, że moje marzenia stają się rzeczywistością. Wspaniale było czuć po tych kilku dniach, że w niektóre miejsca mogę pojechać lub pójść bez sprawdzania drogi w Google Maps czy na mapie metra, a nawet raz pewna turystka zapytała mnie (!) o drogę i ja byłam ją w stanie pokierować w odpowiednią stronę.
Tylko kilka miejsc na świecie sprawiło, że czułam się tak w domu i tak na miejscu jak Madryt, dlatego po raz kolejny nie czułam smutku, kiedy mój samolot odrywał się od pasa startowego na lotnisku Madryt-Barajas, bo w głębi serca znowu poczułam, że Madryt jeszcze mnie zobaczy. Każda księżniczka z bajki musi przecież wrócić w końcu do swojego królestwa, choćby na chwilę, choćby po to, żeby zjeść swoją ulubioną kanapkę z kalmarami i popić ją świetnie schłodzonym piwem Estrella Galicia.
Comments