top of page

Nieszczęśliwe przypadki małej podróżniczki

  • Ula Gorska
  • 31 sty 2021
  • 5 minut(y) czytania

W słuchawkach słyszę Wild Horses Rolling Stonsów, odchylam głowę na bok i próbuje wygodnie się rozsiąść na niezbyt wygodnym autokarowym siedzeniu. Autokar ten ma nas zawieźć do lotniskowego hotelu typu Bed&Breakfast, abyśmy mogli przeczkać tam noc po nieoczekiwanym lądowaniu na lotnisku w Barcelonie, Madryt okazał się dla nas niedostępny, tego styczniowego wieczora, przez największą od 50 lat śnieżycę, która nawiedziła Półwysep Iberyjski. Większa część centralnej Hiszpanii zostanie sparaliżowana na kilka kolejnych dni, ale nikt z nas jeszcze tego nie wie. W autobusie i hotelu ludzie są za bardzo zmęczeni, żeby być zdenerwowanymi, choć oczywiście nie brakuje i takich, którzy już od momentu wyjścia z samolotu, awanturują się z każdym, kto wykaże się na tyle nie ostrożnym, żeby się do nich odezwać. Część z tych ludzi wsiądzie następnego dnia do kolejnego autokaru, który będzie miał ich zawieźć do Madrytu, choć nie wierzę, żeby tam dojechali tego dnia. Ja i niewielka grupa innych osób postanowimy zostać w Barcelonie i przeczekać tę trudną sytuację, zebrać myśli i znaleźć lepsze rozwiązanie niż podróż do samego oka cyklonu Filomena.


zdjęcia: elpais.com


Kiedy zasypiałam tej nocy w sterylnym i do bólu oczu białym pokoju, przemknęła mi przez głowę jedna zagubiona myśl, której nie pochłonęło nawet ogromne zmęczenie, pomyślałam "Masz ci babo placek, tak bardzo chciałaś być podróżniczką, no to masz, na co zasłużyłaś". Następnego dnia rano, szukając hostelu, żeby przeczekać jeszcze jedną noc w Barcelonie, zagubiona myśl z dnia poprzedniego powróciła do mnie jak niedoleczone przeziębienie. Tym razem miałam na tyle sił, żeby zastanowić się nad jej znaczeniem. Podróżować chciałam mniej więcej, odkąd skończyłam 13 lat i pierwszy raz wyjechałam za granicę, na obóz do Lloret de Mar. Od tamtej pory nic już nie mogło powstrzymać niepohamowanej miłości do uczucia pozostawiania wszystkiego, co się zna i wyruszania na spotkanie nowego, nieznanego i nieskończenie bardziej interesującego. Od tamtej pory, jeśli odkładam pieniądze, to tylko po to, żeby wydać je na kolejną podróż.

Jadąc metrem w Barcelonie zaczęłam zastanawiać się, dlaczego podróże tak bardzo fascynują nie tylko mnie, ale tysiące innych osób, dlaczego oddajemy się tej zbiorowej histerii poznawania i odkrywania. Gdy metro zbliżało się do Placu Katalonia, doznałam oświecenia. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, co kieruje innymi, którzy wsiadają na pokład samolotu, aby odbyć kolejną przygodę (no może poza tą wspólną chyba dla nas wszystkich chęcią poznawania), ale wiem, co sprawiło, że w ogóle zapragnęłam odbyć moją pierwszą podróż. Jak wiele historii w moim życiu ma to związek z filmem. Od dziecka oglądałam filmy, najpierw animowane, a potem te fabularne. Już na początku widziałam Odlotowe agentki jeżdżące po świecie i ratujące go z opałów, potem nadszedł czas Thelmy i Louise, ale też Rzymskich wakacji z delikatną i niezapomnianą Audrey Hepburn. Swój udział w rozwinięciu mojej pasji miały też książki. Wysiadając z metra, doszłam więc do wniosku, że nie chodzi tylko o historię, w których ludzie podróżują, ale w sumie o wszystkie historie, które kiedykolwiek przeczytałam lub obejrzałam, one wszystkie ukształtowały we mnie chęć zdobywania świata. Chciałam podążać tymi samymi rzymskimi uliczkami, po których Audrey jeździła na rowerze, chciałam odkryć Barcelonę ze świata Vicky, Critiny, Barcelony, chciałam sprawdzić, czy Paryż naprawdę jest tak magiczny jak w Amelii i wciąż chcę odwiedzić wiele miejsc, które na zawsze zostały utrwalone w mojej świadomości. Chciałabym, chociażby, usiąść na schodach nowojorskiego Muzeum Sztuki Współczesnej w tym samym miejscu, w którym siadała Blair Waldorf.

Leżąc na cudownie wygodnym łóżku w Hostelu Fernando w zabytkowej części Barcelony, tuż przy niegdyś tętniącej życiem La Rambli, zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej kwestii. A mianowicie, filmy, książki, seriale bardzo często pokazują nam podróżujących ludzi, cieszących się nowymi przygodami, jednak bardzo rzadko uświadamiają nam jak wiele przeszkód i niezbyt miłych niespodzianek może nas spotkać w drodze. Moja aktualna sytuacja oczywiście nasunęła mi się na myśl błyskawicznie, wzięłam kilka głębokich oddechów i zaczęłam sobie przypominać, że widziałam kradzież torebki w Paryżu i problemy z tym związane, wielkorotne spotkania w konsulacie, aby uzyskać potwierdzenie, że jest się obywatelem Polski. Przeżyłam na własnej skórze zamarznięty pociąg, w którym wysiadło ogrzewanie podczas zimowej, harcerskiej wycieczki nad Morze Bałtyckie, to jednak nie jedyna przygoda z pociągami w roli głównej, w której brałam udział. Przypomniałam sobie jak bardzo bezsilne i zagubione czułyśmy się z Justyną na dworcu kolejowym w Budapeszcie (podczas naszej pierwszej samodzielnie zorganizowanej podróży za granicę), na którym nie było żadnych napisów w języku innym niż węgierski i nikt nie mówił po angielsku. Potem przypomniałam sobie uczucie przerażenia, które ogarnęło nas w Madrycie kilka miesięcy później, kiedy nasz samolot się spóźnił i nie mogłyśmy skontaktować się z właścicielką mieszkania, w którym miałyśmy się zatrzymać. Przeżyłyśmy razem również wichurę w centrum Podgoricy i szaloną podróż taksówką po stolicy Czarnogóry, a musicie wiedzieć, że czarnogórscy kierowcy zdają się nie znać żadnych zasad ruchu drogowego albo nie lubią ich przestrzegać. Zapłaciłyśmy też karę za nieodprawienie się na czas w Sztokholmie, a teraz drugi dzień z rzędu byłam w Barcelonie, chociaż już dawno powinnam być w Logroño.

Spacerując wieczorem po Barcelonie, przypomniałam sobie cytat z jednego z moich ulubionych filmów. Na początku To właśnie miłość Hugh Grant mówi o tym, że hala przylotów lotniska Heathrow jest jego ulubionym miejscem, bo można tam spotkać tyle objawów różnego rodzaju miłości, ludzi cieszących się na widok swoich bliskich, którzy właśnie wysiedli z samolotu, po przebyciu dłuższej lub krótszej podróży. Nie zamierzam kłócić się z tym cytatem, sama czułam niesamowitą radość i wzruszenie, kiedy wracając na święta do domu, mój samolot lądował na lotnisku w Modlinie. Jest jednak coś, o czym Hugh Grant nie wspomniał, mam na myśli uczucie osamotnienia, które czuję się, kiedy powrót do domu się kończy, a ty siedzisz sam w hali odlotów. W tym momencie zdaje mi się, że jestem najbardziej samotną osobą na świecie. No i oczywiście Hugh nie wspomniał, że niektórzy z nas panicznie boją się latać, ale już dawno postanowiłam, że to nie powstrzyma mnie przed podróżowaniem.

Może się wydawać, że po tym wszystkim, co napisałam, powinnam schować walizkę na strychu i nie pakować się z własnej woli w więcej podróżniczych dramatów, ale to na pewno się nie wydarzy. Przeszkody i niespodziewane wydarzenia będą się zdarzać, ale koniec końców zawsze będę się z nich śmiała, a ich wspomnienie tylko sprawia, że moje podróże wydają mi się bardziej moje i bardziej prawdziwe, nie są idealnymi, odrysowanymi od linijki pakietami, które chcą nam sprzedać social media i biura podróży. Gdy ktoś mnie zapyta, gdzie chcę pojechać następnie, moja odpowiedź prawdopodobnie będzie brzmiała "Nie wiem, ale na pewno niedługo i na pewno tam, gdzie powinnam się pojawić". Wierzę, że wszystkie miejsca, które odwiedziłam, zostawiły we mnie nieodwracalne zmiany i wierzę, że jakikolwiek ma być następny kierunek mojej podróży, na pewno objawi mi się w swoim czasie i także zostawi we mnie swój ślad.

Wracam wolnym krokiem do mojego hostelu, tym razem w słuchawkach Nancy Sinatra śpiewa mi swoją piosenkę I Move Around. Jutro o tej porze szczęśliwie dotrę do Logroño, ale teraz jeszcze tego nie wiem. Nie wiem też, że chłopcy i Rocío przywitają mnie gorącą czekoladą i ciasteczkami. Pomyślę sobie wtedy, że jednak to całe podróżowanie nie jest takie złe.

Comments


bottom of page